Paweł Poljański, jeden z najlepszych polskich kolarzy, tradycyjnie pod koniec roku przyjechał do Polski. Jak zwykle odwiedził działaczy, trenerów i zawodników swojego dawnego klubu, czyli Cartusii Kartuzy. Podczas wigilijnego spotkania w Ostrzycach znalazł czas, aby porozmawiać z portalem SportNaKaszubach.pl m.in. o nieudanym roku, planach na nowy sezon, swojej roli w peletonie i sentymencie do Cartusii.
Minął rok, znów jesteś w Ostrzycach, co roku znajdujesz czas, by przyjechać na kończące sezon spotkanie sekcji kolarskiej Cartusii. Twoja obecność jest chyba szczególnie ważna dla młodych zawodników, dla których jesteś wzorem i idolem...
Zawsze powtarzam, że trzeba pamiętać o tym, gdzie się człowiek wychował, a można powiedzieć że moim drugim, "kolarskim rodzicem" była właśnie Cartusia Kartuzy, przede wszystkim pan Wiesiek Hirsz i trener Darek Malecki. Mamy stały kontakt, ale z przyjemnością tutaj przyjeżdżam zwłaszcza, że wśród tych ludzi i w tym pensjonacie czuję się prawie jak w domu, spędziłem tu dużą część dzieciństwa, bo mieliśmy tutaj zgrupowania i zawody. Kiedy miałem dziesięć lat, jak część obecnych młodych zawodników Cartusii, to rower był dla mnie zabawą, ale po kolei pokonywałem wszystkie etapy i teraz kolarstwo jest już moim zawodem.
⇒ Więcej o świątecznym spotkaniu kolarzy Cartusii w Ostrzycach
Co myślisz, kiedy widzisz obecnych kartuskich kolarzy i ich sukcesy? Wydawało się, że tak udane czasy dla Cartusii, jak te, gdy w barwach klubu jeździli między innymi Poljański, Gradek i Bernas, już nie wrócą. Tymczasem Cartusia znów ma grupę orlików i im, ale też młodszym zawodnikom, idzie świetnie.
Ogromnie się cieszę, że Cartusia Kartuzy istnieje już tak długo, że ma osiągnięcia, że słychać o niej nie tylko w Polsce, ale na świecie, że Szymon Sajnok zaczyna wygrywać puchary świata z najlepszymi zawodnikami. Bardzo cieszy też to, że wciąż są młodzi ludzie, którzy chcą być kolarzami, a wręcz jest ich coraz więcej. Fajnie, że idą w sport i choć wiadomo, że nie każdy będzie potem świetnym zawodnikiem, to kolarstwo wszystkich nauczy pracy, samodzielności i charakteru, a to przyda się w codziennym życiu. Gdybym był rodzicem i moje dziecko chciałoby uprawiać obojętnie jaki sport, bardzo bym się z tego cieszył.
Jeśli spojrzeć na twój ostatni sezon, to trudno określić go inaczej, niż jako stracony. Miał być Tour de France, miały być igrzyska, a przez problemy zdrowotne miałeś najmniej ścigania i najmniej powodów do radości.
Nie ukrywam, że mój trzeci rok w ProTourze był do tej pory najgorszy i rzeczywiście był to w dużej mierze stracony czas. Wcześniej zdrowie zawsze jakoś mi dopisywało, w tym sezonie jednak było inaczej. Po Giro d’Italia załapałem wirusa, który uniemożliwił mi nie tylko udział w wyścigach, ale nawet zwykłe trenowanie, przed dwa miesiące nie mogłem wsiadać na rower. Wszystko to przytrafiło się w strasznie pechowym momencie, bo był to rok olimpijski, faktycznie w planach był też Tour de France, a nie pojechałem ani do Rio, ani do Francji. To był dla mnie bardzo, bardzo trudny okres, było mi strasznie przykro, kiedy oglądałem igrzyska w telewizji, ale jednocześnie bardzo się cieszyłem, że Rafał zdobył brąz.
⇒ Zobacz więcej: Poljański w szerokiej kadrze na Rio 2016
Wydawało się, że ta trasa była stworzona dla Rafała, ale też dla ciebie, bo byłbyś wymarzonym pomocnikiem w tych trudnych warunkach.
Byliśmy w Rio już w styczniu na rekonesansie, poznaliśmy trasę i od tego czasu często myśleliśmy o tym, jak to będzie podczas igrzysk. Ta trasa rzeczywiście nam pasowała, wiedziałem, że Rafał po przejechaniu Tour de France będzie w najlepszej formie i tak rzeczywiście było. Szkoda, że nie mogłem mu pomóc.
Nie ma co wracać już do tych dni, teraz wszystko to masz już na szczęście za sobą. Ze zdrowiem już definitywnie wszystko w porządku?
Tak, od dwóch miesięcy przygotowuję się do następnego roku. Tak już jest w sporcie zawodowym, że raz jest dobrze, raz źle, teraz myślę już o tym, co będzie.
Będzie na pewno ciekawie i inaczej, bo po trzech sezonach pod skrzydłami Olega Tinkoffa zmieniasz grupę. Opowiedz trochę o kulisach podpisania dwuletniego kontraktu z Bora Hansgrohe, dlaczego wybrałeś taki kierunek?
Miałem to szczęście, że kontrakt podpisałem w dobrym dla mnie momencie, bo zaraz po Giro d’Italia, czyli przed całym zamieszaniem ze zdrowiem. Dzięki temu przez moje perypetie przechodziłem ze spokojną głową jeśli chodzi o kontrakt i nie musiałem martwić się o swoją przyszłość. Tak naprawdę od stycznia rozmawialiśmy z managerem o tym, do jakiego klubu pójść, bo wygasał nam kontrakt z drużyną Tinkoff, zresztą już wcześniej wiedzieliśmy, że grupa się rozpada. Otrzymałem dużo ofert, niektóre wspólnie z Rafałem, inne wyłącznie dla mnie, ale w końcu zapadła decyzję. Bora dała nam takie warunki, jakich oczekiwaliśmy, nie mówię nawet o względach finansowych. Pozwoliła nawet nam samym zdecydować, jak długi ma być kontrakt, ale najważniejsze było to, że Rafał będzie liderem i wokół niego zbudowana będzie drużyna na wielkie toury. Wiadomo, że Rafał chcąc ukończyć na wysokim miejscu Tour de France, musi mieć grupę, w której nie będzie innego lidera, a wszystkie grupy są pod tym względem pozamykane. Tutaj jest nowy projekt, nowa drużyna i zielone światło do tego, by powalczyć o klasyfikację generalną najważniejszych wyścigów.
Warto zaznaczyć, że z Tinkoff do Bora nie przeszedłeś sam, ale z całą grupą – na przykład Majką, Maciejem Bodnarem, Peterem Saganem czy nawet masażystą Arkiem Wojtasem. To był dodatkowy argument za niemiecką grupą?
Tak, to dodatkowy plus, bo z Tinkoffa przeszło do Bory tak naprawdę 14 ludzi, grupa Sagana i grupa Majki. Bora wyrasta na jedną z największych grup na świecie, za rok - dwa będzie ona porównywalna do Sky. Wiemy, że na pięć lat podpisane zostało porozumienie z Hansgrohe, więc grupa minimum przez taki okres będzie istniała i nie będzie tak, że nagle może się rozpaść i znów będziemy szukać nowego miejsca. Oleg Tinkoff nie wycofał się ze względów finansowych, ale kolarstwo, które jest jego hobby i kładł na nie własne pieniądze, trochę mu się po prostu znudziło. Takie miał prawo, znam go dobrze, bo pracowaliśmy ze sobą trzy lata i zawdzięczam mu wiele. Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy wkładają tyle pieniędzy w sport.
Jakie cele na te dwa lata stawiają przed wami dyrektorzy Bory, a co sami chcielibyście osiągnąć? Wspomniałeś o tym, że aspiracje są najwyższe z możliwych, czyli zwycięstwa w wielkich tourach.
Nie ma co ukrywać, że Rafał jest już na takim poziomie, że nie jedzie na wielki wyścig z myślą o tym, by ukończyć go w pierwszej dziesiątce, ale by być na podium. W przyszłym roku mamy dwa główne starty, czyli Tour de France i Vuelta a Espana. Po drodze będzie sporo zgrupowań na wysokościach, ale też inne wyścigi, chociaż nie ma ich wiele i traktujemy je bardziej jako element przygotowań. Czeka nas więc inna pierwsza część sezonu niż w poprzednich latach, kiedy jechaliśmy Giro, ale na pewno będziemy dobrze przygotowani. Wiadomo, że ciężko będzie rywalizować z takimi kolarzami jak Froome czy Quintana, ale jestem pewny, że małymi krokami dojdziemy do tego, że Rafał będzie z nimi wygrywał.
Rozumiem, że będzie wygrywał z tobą u boku? Twoja rola ma być zatem taka, jak dotąd, czyli głównie będziesz pomagał Majce, a na własne konto pojedziesz najwyżej mniejsze wyścigi?
Tak będzie. Były ekipy, które chciały mnie u siebie i dawały mi większe pole manewru niż będę miał w Borze, ale powiem szczerze, że wolę być pomocnikiem na najważniejszych wyścigach niż ścigać się jako lider na mniejszych. Pracowałem przez trzy lata na Contadora, Sagana czy Majke, czyli najlepszych na świecie zawodników i bardzo się z tego cieszę. Gdy tacy zawodnicy jak Froome, Quintana czy Nibali podjeżdżają na wyścigu i pytają, czy poszedłbym do ich klubu, to naprawdę czuję się doceniony. Ja jednak lubię współpracować z Majką, znamy się kupę lat, zawsze dobrze się dogadujemy i cieszę się z tego, że co najmniej przez dwa kolejne sezony będziemy razem się ścigać.
Nie chciałbyś jednak sam powalczyć o generalkę wielkiego touru?
Ważne jest to, aby każdy zawodnik wiedział, jaką rolę w peletonie odgrywa. Ja nie ukrywam, że nie jestem takim zawodnikiem, który może wygrać cały Tour, Vueltę czy Giro, ale wiem, że jestem w stanie na każdym z tych wyścigów wygrać etap i jestem pewny, że kiedyś to zrobię. Nie każdy może być Robertem Lewandowskim, który strzela mnóstwo goli, ale nawet on do zdobycia każdej bramki potrzebuje pomocy wielu kolegów z drużyny. Dlatego cieszę się z tego, że ścigam się na najwyższym poziomie i wykonuję swoją pracę najlepiej, jak potrafię.
Jak wyglądać będą twoje najbliższe miesiące?
Od miesiąca mamy już systematyczne treningi z Bora – Hansgrohe, odbyliśmy już trzytygodniowe zgrupowanie w Hiszpanii, przed tygodniem z niego wróciliśmy. Święta spędzam w Pradze, potem uciekam do Włoch, gdzie mam lepsze warunki do treningów. Na początku roku mamy kolejne zgrupowanie i już w końcu stycznia czekają nas pierwsze wyścigi, między innymi na Majorce.
Zmiana grupy wiąże się też dla ciebie ze zmianą miejsca zamieszkania, czy zostajesz we Włoszech?
Zostaję. Już sześc lat mieszkam we Włoszech, czuję się tam bardzo dobrze, mam tam swoje tereny do trenowania. Chociaż w ostatnim roku, ze względu na moje choroby, częściej przebywałem w Polsce, to tutaj jednak ciężko trenować i odpocząć, bo zawsze jest coś do załatwienia, a we Włoszech mogę spokojnie przygotować się do sezonu.
Ciągle mieszkasz z Rafałem?
Hehe, przez wiele lat razem mieszkaliśmy, ale teraz mamy osobne mieszkania, chociaż blisko siebie. Dzięki temu możemy wspólnie jeździć na treningi, a gdy my jesteśmy sześć godzin na rowerze, żona Rafała i moja narzeczona mogą spędzać czas ze sobą.
No właśnie, z Wiolą związani jesteście od lat, dziś po raz pierwszy pojawiła się z tobą na spotkaniu Cartusii.
Tak, jesteśmy ze sobą czwarty rok, od dwóch lat jesteśmy nawet zaręczeni, ale nie ma czasu na razie na to, żeby zająć się ślubem. Myślimy oczywiście o tym, strasznie nas rodzina napiera i to jej bardziej się spieszy. Kupiliśmy nawet dom w Rumi, ale w Polsce jesteśmy praktycznie przez dwa miesiące i czas płynie wtedy tak szybko płynie, że nie mamy kiedy wziąć się za ślub i wesele.
Wyrozumiałą masz narzeczoną - nie dość, że musi czekać na ciebie, gdy tyle czasu spędzasz na wyścigach i zgrupowaniach, to jeszcze w jedynym waszym wolnym okresie, tuż przed świętami jedzie z tobą na Kaszuby na spotkanie twojego dawnego klubu.
Nie musiałem jej wcale namawiać, Wiola dobrze wie, że to dla mnie ważne, że tutaj się wychowałem jako kolarz i mam sentyment do tego miejsca, do tego klubu i tych ludzi. Mam wielki szacunek dla tych osób, które wkładają tyle serca i czasu w to, żeby ciągnąć to wszystko i szkolić młodych zawodników.
Rozmawiał Bartosz Cirocki
Uwaga kibice!
Paweł Pojlański przekazał oryginalną koszulkę grupy Tinkoff z autografem, która ją już niebawem będzie można zdobyć, wspierając szczytny cel. Szczegóły wkrótce w naszym serwisie.
Komentarze (1)
• MTB START KARTUZY 10.01.2017, 16:12 Zgłoś naruszenie
Brawo Polian powodzenia w tym sezonie musi byc wygrana jakiegos touru