Szymon Sajnok fantastycznie zaprezentował się na jednym z trzech najważniejszych wyścigów na świecie - Vuelta a Espana. Wychowanek Cartusii Kartuzy, choć był debiutantem i drugim najmłodszym zawodnikiem w stawce, cztery razy plasował się w dziesiątce, w tym raz w trójce. Świetną formę chce wykorzystać podczas Mistrzostw Świata w Kolarstwie Szosowym i w piątek powalczyć o medal w wyścigu młodzieżowców ze startu wspólnego.
Tegoroczna Vuelta a Espana miała wielu bohaterów, ale w Polsce jednym z największych był Szymon Sajnok. Komentatorzy i fachowcy obsypują cię komplementami, nazywają cię objawieniem i cieszą się, że w końcu mamy sprintera światowej klasy.
Nie wydaje mi się, by wszyscy się mną zachwycali, ale na pewno miło, jeśli ktoś mnie zauważył i że kibice mnie wspierają i doceniają moją ciężką pracę. Nie było teraz jednak jakiegoś wielkiego zainteresowania mną, na pewno bez porównania do tego co działo się po zdobyciu mistrzostwa świata, gdy telefon dzwonił co pięć minut. Cieszę się, że powoli udowadniam swoją klasę w peletonie, ale jak to u mnie, wszystko idzie pomału.
Pomału? Jesteś torowym mistrzem świata w omnium, jeździsz w grupie World Touru, teraz zająłeś trzecie miejsce w na etapie wielkiego touru, że nie wspomnę o innych sukcesach, a ledwo skończyłeś 22 lata!
Inni młodzi zawodnicy w tym wieku już wygrywają. Fabio Jacobsen, który na Vuelcie był dwa razy najszybszy, jest tylko rok starszy ode mnie.
Ale Jacobsen jedzie w Deceuninck - Quick Step, grupie doświadczonej i świetnie przygotowanej na sprinty. Ty na końcówkach zostawałeś praktycznie bez pomocy, wśród wyjadaczy sprintu i ich świetnie zorganizowanych „pociągów”.
Z grupami takimi jak Quick Step rzeczywiście ciężko jest rywalizować. Teraz widzę, jak ważne jest doświadczenie, a ja tak naprawdę dopiero pomału uczę się sprintu. Trochę jeszcze odbiegam od najlepszych odnajdywaniem się na końcówkach i znalezieniem sobie miejsca, ale czuję, że pomału idzie to w dobrą stronę.
Ważne jest doświadczenie i pomoc kolegów, ale też trzeba mieć nosa i "pod nogą". Już przed wyjazdem do Hiszpanii czułeś chyba, że jest forma, bo nie bałeś się deklaracji, że chcesz powalczyć o zwycięstwo etapowe.
Przed wyścigiem czułem się mocny i pewny siebie, dlatego pozwalałem sobie na takie zapowiedzi. Oczywiście na to, by wygrać etap składa się wiele czynników, ale zależało mi na tym by powalczyć i wierzyłem, że może mi dobrze pójść.
Marzyłeś o etapie, ale „pudło” chyba też daje wielką satysfakcję? Zwłaszcza takie, wywalczone na najbardziej prestiżowym finiszu dla sprinterów, czyli na sam koniec w Madrycie. Wcześniej trzykrotnie byłeś w dziesiątce – na miejscach dziesiątym, dziewiątym i szóstym – co pokazuje, że nic nie było dziełem przypadku i choć okazji dla sprinterów nie było wiele, to gdy już się nadarzały, byłeś w czubie.
Byłem zadowolony już z miejsc w pierwszej dziesiątce, cieszyłem się, że na tych płaskich etapach się odnajdowałem, ale wtedy było trochę niedosytu. Do ostatniego etapu czułem, że stać mnie na więcej, a gdy już było top trzy to poczułem się spełniony i szczęśliwy, że udało mi się przejechać cały wyścig, a do tego na koniec fajnie zafiniszować.
Kibice widzieli fantastyczny finisz w Madrycie okiem kamery, a jak wyglądał on z twojej perspektywy?
Drużyna bardzo mi na nim pomagała, przez cały etap byłem osłaniany przez kolegów i dzięki temu na koniec miałem siły, by się przepychać. Na ostatnich kilometrach był ze mną Jonas Koch, potem zostałem sam i przez to trochę mnie spychały pozostałe grupy, które miały jeszcze po dwóch – trzech rozprowadzających. Na końcu było nerwowo, musiałem znaleźć sobie miejsce, 500 metrów do mety widziałem, że ktoś ruszył z lewej strony, poszedłem za nim. Czekałem do samego końca, by wystartować, nie mogłem ruszyć wtedy kiedy Bennett i Jacobsen, bo byłem trochę przymknięty. Dopiero 100 metrów do mety zrobiła się luka, ruszyłem, ale było już za późno by walczyć o zwycięstwo. Gdyby było jeszcze 150 metrów to kto wie…
Było jeszcze mistrzowskie wręcz wyrzucenie roweru, które dało ci trzecią lokatę.
Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z tego, jak tym razem mi wyszło. Zawsze próbowałem wyrzucać rower, ale dość nieśmiało, teraz skupiłem się na tym, by zrobić to porządnie i się opłacało.
Jak oceniacie swój występ w Vuelcie jako CCC Team? Polska grupa bez wątpienia była widoczna, próbowała szczęścia w ucieczkach, dwa razy była w trójce.
Myślę, że zrobiliśmy dobrą robotę. Do pełni szczęścia zabrakło zwycięstwa, bo o drugim miejscu Patricka Bevina i moim trzecim później może nikt nie pamiętać, a pierwsze zostaje w historii na zawsze. W grupie było pięciu debiutantów w wielkim tourze, więc pojechaliśmy przede wszystkim po naukę i na pewno z czasem będzie jeszcze lepiej.
Co robi kolarz po Vuelcie? Po wielkim sukcesie, ogromnym wysiłku, wielu wrażeniach?
Jest tak jak po każdym wyścigu, nic szczególnego. Wróciłem do domu, miałem lżejsze treningi, chodzę na masaże. Jeździłem też na rowerze, ale tylko po to, by się rozjechać. Nie było mnie miesiąc w Kartuzach, więc załatwiałem swoje sprawy. Pogoda mi odpowiada, lubię trochę zmarznąć na treningu, bo wtedy docenia się ciepło w domu.
A jak ze zmęczeniem? Nie jechałeś dotąd tak długiego wyścigu, w nogach prawie 3300 km, trzy tygodnie ścigania, niemal każdego dnia etap z podjazdami. Było trudno, zwłaszcza dla sprintera?
W sumie nie czuję się jakoś specjalnie zmęczony - psychicznie wcale, fizycznie trochę tak i muszę odpocząć, ale nie jestem przytłoczony. Wyścig na pewno był jednak trudny, spodziewałem się większego spokoju, ale praktycznie codziennie było nerwowo. Często na Vuelcie dojeżdżają ucieczki, więc od początku była walka, każdy chciał się zabrać i czasami na skuteczny odjazd trzeba było czekać sto kilometrów. Na górkach szukałem grupetto, żeby spokojnie dojechać do mety, ale zdarzało się że i tam bałem się że strzelę z grupki, bo żeby nie zmieścić się w limicie tempo bywało całkiem mocne. Miałem dwa kryzysowe dni, gdy było mi naprawdę ciężko, więc doświadczyłem na własnej skórze, jak ciężko bywa na wielkim tourze.
Myślami jesteś już teraz pewnie w Yorkshire i mistrzostwach świata, w których startujesz w piątek w wyścigu ze startu wspólnego w kategorii U23. Forma jest, trasa powinna ci leżeć, jedziesz z nadzieją na dobry wynik?
Nie ukrywam, że nastawiam się na te mistrzostwa bardzo mocno i chcę walczyć o wygraną. Kojarzę tamtejsze tereny, są co prawda pagórkowate, ale po takiej Vuelcie myślę że je przetrzymam i zafiniszuję.
Potem tor?
Tak, Yorkshire będzie ostatnim moim startem na szosie, potem wsiadam na tor i po dwóch tygodniach jadę w mistrzostwach Europy.
Co w przyszłym sezonie? Tokio? Kolejny wielki tour?
Najważniejszym celem są Igrzyska Olimpijskie w Tokio, spora część sezonu będzie podporządkowana pod ten cel i bardzo liczę na to, że się zakwalifikuję i powalczę o medal. Potem na dwa lata na pewno odpuszczę sobie tor, może wrócę na kolejny okres przedolimpijski, ale do tego jeszcze dużo czasu. Jeśli chodzi o szosę, to mam ważny kontrakt z CCC i wszystko zależy od kalendarza startów, jaki otrzymam na przyszły sezon. Liczę na to, że w pierwszej części roku pojadę klasyki w Belgii i Holandii, bo dobrze się tam czułem w tym roku i w przyszłym mogę o coś powalczyć. Jeśli miałbym wybierać grand tour, to chciałbym pojechać Tour de France, bo to najważniejszy wyścig na świecie, ale zobaczymy co zaplanują dyrektorzy.
A jakie masz marzenia pozasportowe, te małe i duże, najbliższe i dalsze? Wciąż szukasz działki w jakiejś ładniej okolicy pod budowę domu?
Dom na razie odpuściłem, kupiłem mieszkanie w Kartuzach i już w nim zamieszkałem. Działkę na przyszłość chciałbym jednak kupić, gdy jeżdżę po Kaszubach to wciąż się rozglądam i może coś wpadnie mi w oko. Z małych rzeczy to planuję kupić skuter Vespa, z większych zamierzam dokończyć studia i obronić licencjat. W tym roku się nie udało, nie wyrobiłem się z terminami i będę musiał o pół roku przedłużyć termin. Z przyszłościowych rzeczy to marzy mi się otworzenie czegoś swojego, na przykład jakiejś restauracji.
W tegorocznym wyścigu Vuelta a Espana jechało pięciu Polaków, z tego aż trzech byłych kolarzy Cartusii Kartuzy: oprócz Szymona Sajnoka także jego kolega z CCC i pokoju Paweł Bernas oraz Paweł Poljański w barwach Bora Hansgroohe.
Komentarze (0)