"Długo nic nie wygrałem, trzeba się przełamać" - mówi Szymon Sajnok, wychowanek Cartusii Kartuzy, który zadebiutował już w koszulce Cofidisu. W rozmowie z nami mówi nie tylko o głodzie zwycięstw, ale też o nowej grupie, powrocie na tor i nadziei na wyjazd do Tokio czy planach na sezon, w tym mistrzostwach Polski w Kartuzach.
„Nie tak chciałem zacząć, ale cieszę się, że znów mogę się ścigać” napisałeś po pierwszym etapie Tour de la Provence. Czy w ten sposób mógłbyś podsumować cały wyścig, pierwszy po przerwie i debiutancki w koszulce Cofidisu?
Mogę tak powiedzieć o całym wyścigu. Spodziewałem się czegoś więcej, chciałem od razu być z przodu, ale wyszło inaczej. To był mój pierwszy wyścig po półrocznej przerwie, bo zeszły sezon zakończyłem po Trieno – Adriatico przez covid-19. Dlatego, choć nie był to wymarzony debiut, to cieszę się, że mogłem znów się ścigać, że wróciłem do rytmu treningowego i przekonałem się, że dobrze przepracowałem ostatnie miesiące.
Poszczególne etapy, także te płaskie, kończyłeś z reguły poza główną grupą ze stratami do najlepszych…
W tym wyścigu mieliśmy w składzie tylko dwóch szybkich zawodników. Nie miałem za zadanie finiszować, jechałem bardziej do pomocy dla Pieta Allegaerta, to na niego postawili dyrektorzy. Swoje robiłem, ale w końcówkach w pierwszych dniach zaplątałem się gdzieś z tyłu niepotrzebnie, porobiły się luki, nie dało się już przeskoczyć i tak zostawałem z innymi kolarzami.
Wspomniałeś, że przeszedłeś covid. Pojawiało się wiele opinii, że ta choroba negatywnie wpływa na wydolność, powoduje trwałe zmiany w płucach, a dla sportowca byłoby szczególnie dotkliwe. Jak odbiła się na twoim zdrowiu?
Początki były trudne, nie przechodziłem choroby tak łagodnie jak niektórzy, ale teraz jest już wszystko dobrze, nie mam powikłań. Zaraz po zakończeniu leczenia robiłem badania i prześwietlenia płuc, nie ma zmian i wszystko gra.
Czy pandemia mocno wpłynęła na to, jak wygląda codzienność w peletonie? Na pewno nikt nie chce zachorować, bo to, pomijając kwestie zdrowotne, oznacza pożegnanie się z wyścigiem, przegapienie ważnego startu czy całej części sezonu.
Na pewno widać, że w peletonie każdy stara się uchronić przed zakażeniem. Mamy maski, dezynfekujemy ręce i przestrzegamy innych wytycznych, ale nie da się zupełnie wyeliminować ryzyka, bo na lotnisku czy samolocie i tak jesteśmy wszyscy obok siebie. Nie ma jednak jakiegoś specjalnego strachu, jako kolarze przechodzimy dużo testów po przylotach i w trakcie wyścigów, jesteśmy kontrolowani na bieżąco i dzięki temu mniej narażeni na zachorowanie.
Jak czujesz się w nowej grupie? Różnica między Cofidisem i CCC jest duża?
Czuję się bardzo dobrze. Zostałem pozytywnie przyjęty przez sztab i zawodników, od początku mogę czuć się swobodnie. Na pewno muszę jednak mocno podszkolić język francuski, bo często się go używa w zespole. Teraz jechałem wyścig z ekipą, w której była większość Francuzów, dlatego w tym języku dużo się mówiło, nawet na radiu był francuski. Jeśli chodzi o różnice to większych nie ma, są tylko szczegóły, bo to jest World Tour, wszystkie grupy są na podobnym poziomie i są podobnie zorganizowane.
Sądziłem, że jako sprinter w Cofidisie możesz czuć się trochę lepiej. To grupa, która wie jak zachowywać się na szybkich finiszach, jak zbudować pociąg i pomóc liderowi, ma też ku temu odpowiednich kolarzy. W CCC jednak w decydujących momentach płaskich etapów często brakowało ci pomocy i w końcówkach musiałeś sobie radzić sam.
Ciężko powiedzieć, za mną dopiero jeden wyścig i do tego głównie z góralami. Pewnie inaczej byłoby gdybym jeździł z Vivianim, jego ekipa jest faktycznie mocna w sprintach i na nie nastawiona, mam nadzieję, że uda mi się jakoś do niej wkręcić.
No właśnie, Eila Viviani – choć nie jest już w tej formie co dawniej, to wciąż jest sprinterskim tuzem, od którego z pewnością wiele możesz się nauczyć…
To prawda. Widzieliśmy się na dwóch zgrupowaniach, ale nie mieliśmy okazji powalczyć na treningu. Trochę rozmawialiśmy, ale tak ogólnie, a nie o sprintach. Wszystko przyjdzie na wyścigach, wtedy na pewno będzie więcej rozmów o tym jak jechać. Na pewno już sama jazda z tak dobrym sprinterem dużo mi da i może podniesie moją kolarską rangę.
Z Vivianim znacie się też z toru, to w końcu mistrz olimpijski w omnium. Ty z toru jakiś czas temu zrezygnowałeś, ale wróciłeś. Co wpłynęło na tę decyzję?
Kiedy doszło do zmiany trenera kadry pojawiła się propozycja powrotu i pomyślałem, że może jednak spróbuję tym bardziej, że pojawiła się szansa wyjazdu na igrzyska. Teraz widzę, że treningi na torze dużo dawały mi na szosie. Rozmawiałem z menedżerem grupy, dał wolną rękę, współpraca pomiędzy związkiem z Cofidisem też dobrze się układa.
Na IO w Tokio Polska ma dwa miejsca w madisonie i jedno w omnium, a poważnych kandydatów do nich jest cała długa lista...
Będę robić swoje i mam nadzieję, że otrzymam powołanie. Wszystko będzie zależało od tego, jak wypadnę na dwóch najważniejszych imprezach - w kwietniu na Pucharze Świata i w czerwcu na Mistrzostwach Europy. Jestem dobrej myśli, bo w styczniu byłem chwile na torze, teraz w weekend też spędziłem trzy dni w Pruszkowie i jest nieźle. Myślę, że przerwa mogła dobrze mi zrobić, bo wtedy przestało mi się na torze układać i trochę miałem już dosyć, a teraz wróciła świeżość taka jak dawniej, znów mi się chce. Jestem pełen optymizmu.
Przedstawiłeś najważniejsze starty na torze, a jaki jest twój kalendarz na szosie?
W weekend wylatuję trenować do Hiszpanii, a potem czekają mnie belgijskie klasyki. Liczę na to, że się pokażę, ale mój główny cel na pierwszą część sezonu to Paryż – Roubaix. Jechałem już te trasy w wyścigu juniorskim, jazda po bruki nie jest przyjemna, ale wydaje mi się, że dobrze się na nich odnajduję. Teraz pierwszy raz pojadę bruki w elicie i nie wiem do końca czego się spodziewać, ale jestem pozytywnie nastawiony i jeśli będzie forma, to może być dobrze.
Co czeka w drugiej części sezonu? Pojedziesz któryś z wielkich tourów?
Plan mamy ustalony póki co do połowy sezonu, nie ma co obecnie planować na dłużej, bo kalendarz się zmienia, wyścigi są odwoływane. Na tej części sezonu więc się skupiam, bo jestem z mojego planu startów zadowolony, chciałem więcej klasyków i takie dostałem, kierownictwo grupy nie posyła mnie w wielkie góry. Co będzie później to czas pokaże, mam nadzieję, że dostanę okazję pojechać w Vuelta a Espana, ale na ten moment nic nie wiadomo.
W twoim kalendarzu znajdą się też chyba szosowe mistrzostwa Polski? Ucieszyłeś się, że odbędą się w Kartuzach?
Oczywiście mnie to ucieszyło. Już teraz myślę o tym wyścigu i mam nadzieję, że uda mi się wystartować, głupio by było gdyby mnie zabrakło.
Znajomość trasy i wsparcie miejscowych kibiców – to będą dla ciebie duże atuty?
Doping na pewno będzie mnie mobilizował, ale jak pójdzie ucieczka, to kibice nie pomogą. Teren też oczywiście dobrze znam, jeżdżę tutaj od dziecka, a sama trasa mi się podoba, nie jest trudna, ale też nie za łatwa, jak dla mnie w sam raz. Podczas wyścigu niewiele to jednak pomoże, a w tym roku na pewno nie będzie mi łatwo. Poprzednim razem miałem wsparcie kolegów z CCC, teraz będę zdany sam na siebie i trudno będzie wszystko pomyślnie rozegrać.
Przed rokiem miałeś srebro, ale gdy Stanisław Aniołkowski mijał cię na kresce, a potem stał wyżej na podium, miałeś niepocieszoną minę...
Byłem niepocieszony, bo przegrałem minimalnie koszulkę mistrza Polski. Ale to była zwykła sportowa złość, żaden żal do Stanisława, który był lepszy i wygrał. Cieszyłem się, że zwycięzcą był kolega z CCC, choć wolałbym być nim ja.
Wicemistrzostwo Polski, wysokie miejsca na Tour de Pologne czy Vuelcie na pewno cieszą, ale widać, jak bardzo pragniesz i potrzebujesz zwycięstwa, tak upragnionego wzniesienia rąk w górę...
To prawda, długo nic nie wygrałem, nawet nie pamiętam już co było ostatnie, w elicie było kilka takich etapów. Jak długo nie wygrywasz, motywacja spada, rośnie presja, a to nie pomaga. Trzeba się przełamać, wygrać nawet coś mniejszego. Na pewno by mnie to zmotywowało i podniosło pewność siebie.
Na trasie podczas kartuskich mistrzostw nie spotkasz się już z Pawłem Poljańskim, doskonałym kolarzem również z Cartusii, który zdecydował się zakończyć karierę. Jak przyjąłeś tę wiadomość?
Na pewno szkoda, że nie ma już Pawła w peletonie. Gdy widzieliśmy się na wyścigach to zawsze pogadaliśmy, zawsze było raźniej. To jego decyzja i jego wybór, nie mnie to oceniać, na pewno wybrał to co dla niego lepsze. Nie dziwię się jednak, że mógł być zmęczony kolarstwem, to nie jest łatwy sport, zwłaszcza na najwyższym poziomie. Nie narzekam, kocham kolarstwo, ma wiele zalet i wiele mu zawdzięczam, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak ciężka to praca, że wymaga mnóstwa wyrzeczeń, żyje się cały czas na walizkach i pod presją. To wykańcza fizycznie i psychicznie. Dobre chwile i sukcesy przeplatane są momentami, w których jest trudno i trzeba zacisnąć zęby i jechać dalej.
Ty nie jesteś chyba jeszcze kolarstwem zmęczony?
Nie (śmiech). To sport i nie wiadomo jak się wszystko potoczy, ale chciałbym jeździć jeszcze wiele lat, zwłaszcza jak zacznę wygrywać (śmiech).
Tego zatem ci życzę – upragnionego zwycięstwa, które będzie początkiem całego pasma sukcesów.
Rozmawiał Bartosz Cirocki
Komentarze (1)
• Marcin 20.02.2021, 20:19 Zgłoś naruszenie
Szymon pokaż jak się jeździ. Stać cię na dużo tylko, aby dyrektor dał zielone światło. W Kartuzach jak będziesz na mistrzostwach to będziemy ci kibicować. Zrobimy falę na 50km